Do kogo powędrują niespodzianki za komentarze pozostawione na naszym blogu w listopadzie 2017?

 

Tym razem nagradzamy wypowiedzi:

Idealny kosmetyk do moich włosów przede wszystkim musi być delikatny, nie może podrażniać skóry głowy. Niech działa na skórę i włosy niczym kojący balsam. Powinien być bogaty w składniki odżywcze, ale zarazem daję czerwone światło wszelkim chemicznym wynalazkom. Swoją moc mój wymarzony kosmetyk czerpie wyłącznie z naturalnych, starannie wyselekcjonowanych składników. Moje włosy oczekują od niego: odbudowy wszelkich ubytków, wzmocnienia, nawilżenia. Chcę, żeby były miękkie i gładkie, pełne życia, nieobciążone działaniem kosmetyku. Idealny kosmetyk ochroni włosy, przede wszystkim przed działaniem promieni słonecznych oraz wysoką temperaturą. Unikam tych czynników, ale oczekuję, że w wyjątkowych sytuacjach mój wymarzony kosmetyk stanie na wysokości zadania, np. przy okazji stylizacji włosów na jakieś „wielkie wyjście”. Powinien mieć estetyczne, wygodne opakowanie, pozwalające dozować dokładnie taką ilość kosmetyku, jakiej w danym momencie potrzebuję. Gdyby jeszcze subtelnie pachniał np. wanilią, byłabym w siódmym niebie 🙂 – Beatrice.

 

Wspominacie o maseczkach, od razu przypomniały mi się wszystkie zabawne historie z Waszymi produktami w roli głównej 🙂 Kilka z nich dostało już własne nazwy, a właściwie – to ja w maseczce jestem tak określana 😉 Oczyszczająca cynkowa to Smerf, nawilżająca ogórkowa – Fiona, a dotleniająca czekoladowa… hm… jakby to powiedzieć, hehe, każdy musi domyślić się sam. Na widok ogórkowej mąż spytał tylko: „po co jesteś Fioną?” Raz kurier miał być między 9-tą a 11-tą, a ja nałożyłam sobie niebieską maseczkę. Przed 13-tą na styk miała być już zmyta, a ja ogarnięta. Ale pan zrobił mały psikus i pojawił się ok. 10 minut wcześniej. Czas pomiędzy odebraniem domofonu a wejściem młodego kuriera po schodach na pierwsze piętro (starszy może porwałby się na windę, a ta jedzie baaardzo wolno, w dodatku zawsze startuje z poziomu -1), nie dawał szans na szybkie pozbycie się niebieskości. Zależało mi na tej paczce jak nie wiem co, wolałam się ośmieszyć niż na nią czekać. Uchylając pomału drzwi, uprzedziłam od razu: „proszę się nie przestraszyć, bo jestem niebieska!” Kurier (jego mina: bezcenna) zrobił mega wielkie oczy i wypalił: „spoko, nie takie rzeczy widziałem” 😀 Ja: „a bo jest pan przed czasem!”, on na to: „co tam, tylko 8 minut”. „Za 8 minut byłabym normalna”, odparowałam (w myślach dodając: niech się cieszy, że zdążyłam się ubrać, chwilę wcześniej byłam w samym ręczniku, hihi). Oczywiście oboje skrycie dusiliśmy się ze śmiechu. Widziałam gościa potem na osiedlu i miałam ochotę wykrzyczeć: popatrz, popatrz, nie jestem Smerfetką! 😉 Najbardziej mrożąca krew w żyłach przytrafiła mi się z maseczką czekoladową. Jest bardzo fajna i daje świetne efekty, ale podczas aplikacji wygląda antyestetycznie 🙂 Późne popołudnie, mąż jeszcze w pracy (oszczędzam mu tego widoku), akurat zbliżał się czas zmycia maseczki. Stanęłam sobie przy lustrze w przedpokoju i jeszcze rozsmarowałam brązową maź tak, że zostały tylko usta i okolice oczu. Przeszło mi przez głowę: ach, co to by było jakby mnie ktoś teraz zobaczył 😀 Wierzcie lub nie, w tej samej chwili rozległ się dzwonek do drzwi – nie od domofonu, bezpośrednio do mieszkania. Pomyślałam tylko: nieee, nie ma bata, nie otwieram, choćby to była załoga antyterrorystów! Nie będę nikogo narażać na zawał 😉 Do dziś nie wiem, kto to był, bo zastygłam w miejscu i zastosowałam tryb „nikogo nie ma w domu”. Już jestem ciekawa, co się wydarzy, jak zastosuję maseczkę ujędrniającą 😉 Aga.Agania

 

 

heather-3007408_960_720

 

Najbardziej na świecie boję się opryszczki. Na nic staranna pielęgnacja, perfekcyjny makijaż, nawet miły uśmiech (o który trochę trudno, będąc w takiej opresji), kiedy naszą buzię „ozdobi” to coś. Nie mówiąc o szlabanie na pocałunki z ukochanym 😉 Zauważyłam, że sporo osób bagatelizuje objawy, traktując opryszczkę jedynie jako problem estetyczny. Osobiście, widząc osobę z wykwitami przy ustach, włączam światełko alarmowe 😉 Nie ma mowy o przytulankach na powitanie albo, o zgrozo, piciu napoju z jednej butelki. Raz do roku wyskoczy mi jakaś krostka przy ustach, dostaję wtedy lekkiej paniki i nie ruszam się nigdzie bez pasty cynkowej 🙂 Na szczęście, do tej pory zawsze okazywało się, że to zwykły pryszcz (nie ma to, jak ulga i radość z pryszcza 😀 ) Pamiętam jednego kolegę ze studiów, zawsze, ale to zawsze w sesji egzaminacyjnej dostawał opryszczki. Było mi go trochę żal, zwłaszcza że koleś bardzo sympatyczny i wesoły, a ta oprycha nijak nie dodawała mu uroku… Nie ukrywam, że mam pewne obawy co do opryszczki, bo wyczytałam, że wirus ten jest spokrewniony z ospą wietrzną i półpaścem. Miałam i ospę, i półpasiec – nie polecam! Dodatkowo, często jestem narażona na stres i miewam w związku z tym nagłe spadki odporności – jednego dnia jestem zdrowa jak ryba, napiję się czegoś zimnego i na drugi dzień jest pozamiatane. Pozostaje mi mieć nadzieję, że jak najdłużej uda mi się funkcjonować bez opryszczki, mąż chyba również nigdy nie miał, więc dobrze rokujemy 🙂 Małgoś

 

Dziękujemy za wszystkie wypowiedzi, które pozostawiłyście na naszym blogu w październiku. Czekamy na Wasze kolejne komentarze.